Ryszard Przybylski (1925-2018)
- Wojtek Święcicki
- 14 mar 2018
- 2 minut(y) czytania

Żegnamy dzisiaj Ryszarda Przybylskiego, najstarszego członka Łódzkiego Klubu Wysokogórskiego. Miałem zaszczyt i przyjemność związania się z Ryśkiem liną, a było to w czasach kiedy liny były jeszcze sizalowe. Historia którą chcę opowiedzieć przypomina sylwetkę mojego instruktora na kursie tatrzańskim w lecie 1970 roku. Byłem wówczas ledwo co pełnoletni i podobnie jak mój partner z kursu, byłem uczniem szkoły średniej. Kiedy na Hali Gąsienicowej zobaczyliśmy po raz pierwszy naszego instruktora, to jak wspominam, mieliśmy cokolwiek mieszane uczucia. Wprawdzie Rysiek wyglądał jak rasowy taternik, ale problem polegał na tym, że był znacznie od nas straszy, a dokładniej był w wieku naszych ojców i naszych szkolnych nauczycieli. Jeśli wspominamy lata młodości, to pamiętamy o jaki rodzaj nieufności mogło chodzić. Wkrótce się jednak okazało, że nasz instruktor nie dość, że nie tworzy żadnej bariery typowej dla relacji mistrz - uczeń, a wręcz przeciwnie, jest bezpośredni, uśmiechnięty i nieskończenie cierpliwy wobec naszych młodzieńczych, najczęściej niezbyt mądrych pomysłów.
Jako początkujący taternik nie mogłem nie spróbować rywalizacji z moim instruktorem. Byłem w wieku w którym można było szafować siłami bez ograniczeń więc próbowałem ścigać się z Ryśkiem na podejściu. Rzecz jednak w tym, że nie miałem wówczas dostatecznego obycia turystycznego i Rysiek wyprzedzał mnie jak chciał i kiedy chciał. Ale Rysiek miał w tym swój cel. Chciał mnie czegoś nauczyć. Najpierw pokazał mi jak należy chodzić po ścieżce a jak trzeba chodzić po piargu. Potem pokazał jak można nie tylko szybko schodzić a nawet wręcz zbiegać. Dzięki tym radom udało mi się wreszcie wyprzedzić mojego instruktora, ale najważniejszy skutek był taki, że ja sam zachwycony odniesionym sukcesem przestałem z Ryśkiem rywalizować. Dopiero po latach dotarło do mojej niezbyt mądrej głowy, że Rysiek celowo i z rozmysłem oddał mi palmę pierwszeństwa na podejściach, bo po prostu był mądrym i doświadczonym wychowawcą młodzieży. Kiedy kilka lat później sam zostałem instruktorem, to wiedziałem już jak należy szkolić nazbyt ambitnych młodych ludzi bez szkody dla ich młodzieńczej dumy. Lato roku 1970 było nadzwyczaj pogodne a wspinaczki z Ryśkiem były czystą przyjemnością. Rysiek poruszał się w skale lekko i swobodnie i w każdym ruchu dawał nam przykład jak powinna wyglądać sprawność i elegancja. Estetyczną pointą tego obrazu było modne w owych czasach nakrycie głowy naszego instruktora. My mieliśmy na głowach paskudne budowlane kaski z obciętymi daszkami, a Rysiek wspinał się w eleganckim szarym filcowym kapeluszu, który nosił z bezpretensjonalnym fasonem. Dziś z perspektywy lat, mając za sobą długą karierę instruktorską wiem, że nie ma dla kursantów lepszej lekcji, jak przykład idący od instruktora, a Rysiek w roli nauczyciela był doskonały.
Dziś Ryśku przychodzi się nam z Tobą pożegnać. Przed Tobą ostatni wyciąg na drugą stronę grani. Żegnam Cię po taternicku w imieniu wspinaczy zrzeszonych w Łódzkim Klubie Wysokogórskim i w Akademickim Klubie Górskim. MOŻESZ IŚĆ!
Commenti